Jacek Małkowski – pisarz, trener i mentor, cywilizacjonista, żeglarz, twórca gier przygodowych, mąż i ojciec trójki dzieci…
… mógłbym zacząć właśnie tak, lecz ciekawsze będzie opowiedzieć Ci, jak znalazłem się w tym szczególnym miejscu mojego życia. Pozwól zatem, że zabiorę Cię na krótką przygodę.
Gdy spojrzę wstecz, widzę niezwykły ciąg zdarzeń, które doprowadziły mnie do tej właśnie chwili. Do momentu, gdy rozpocząłem realizację jednego z moich największych życiowych marzeń – napisania powieści fantasy, osadzonej w świecie, w którym pragnąłbym, abyś się zakochał.
A wszystko zaczęło się, gdy miałem 11 lat. To właśnie wtedy przeczytałem pierwszą książkę, która pobudziła moją wyobraźnię i skierowała mnie ku fantastyce i fantasy. Ku opowiadaniom, powieściom, książkom, grom i filmom. To były lata 80te, więc z tymi ostatnimi było raczej krucho.
Gdy miałem lat 14, zostałem MG (Mistrzem Gry) rozgrywek gier RPG (Role Playing Games). Wahammer, Kryształy Czasu, D&D – poznałem przeróżne systemy gier scenariuszowych. Uwielbiałem tworzyć przygody i prowadzić drużyny nieustraszonych graczy, rozpalając ich wyobraźnię i wywołując drżenie serc i rąk. Dosłownie! Nieraz zaczynaliśmy o 6 po południu i graliśmy do 5 nad ranem – pomimo zmęczenia drużyna nie pozwalała mi przerwać rozgrywki! Ich błyszczące oczy, policzki płonące czerwienią były dla mnie największą satysfakcją. Wiedziałem wówczas, że ‘wsiąkli’ całkowicie.
Aby to osiągnąć pisałem ‘manuskrypty’, rysowałem grafiki, przygotowywałem artefakty, oświetlenie świecami lub kagankami, muzykę i oprawę dźwiękową – wszystko po to, by tzw. immersja była jak największa.
I prowadziłem ich kolejne wyprawy. Niezliczoną ich ilość.
Czynnym Mistrzem Gry byłem do 25 roku życia. Wtedy wkroczyłem w kolejny etap mojego życia, który pochłonął mnie całkowicie – ożeniłem się z Ewą, a po paru latach pojawiły się dzieci. Domyślacie się zapewne, że na przygotowywanie rozgrywek i prowadzenie całonocnych sesji po prostu nie miałem już czasu. I, mówiąc szczerze, również sił.
Opatrzność chciała jednak, aby wszystko to, czego się wcześniej nauczyłem, ponownie stało się użyteczne. Gdy miałem 32 lata zostałem trenerem biznesu. I wiecie, co się stało? Okazało się, że znowu prowadzę grupy uczestników poprzez niezwykłe przygody! Tym razem jednak przemierzaliśmy wspólnie trzęsawiska komunikacji, uczyliśmy się, jak unikać sideł manipulacji, doskonaliliśmy współpracę zespołową, stawiając czoła wyzwaniom (często jak najbardziej realnym i wymagającym odwagi).
Tak, tak! Znowu pisałem scenariusze przygód, wplatając w nie w nie wątki kompetencji ważnych w świecie biznesu. A moje doświadczenie z prowadzenia rozgrywek RPG okazało się po prostu bezcenne. Jeżeli byłeś kiedyś uczestnikiem jednego z moich warsztatów, mam nadzieję, że wspominasz go właśnie jako wciągającą (a przy tym użyteczną życiowo) przygodę. Bo każdy mój warsztat zaczynałem (i wciąż zaczynam) właśnie tymi słowami – „Pozwólcie, że zabiorę Was na niezwykłą przygodę.” W ten sposób nieustannie doskonaliłem umiejętność story tellingu, czyli snucia opowieści.
Parę lat później w moje ręce wpadła kolejna niezwykła książka, która otworzyła przede mną fascynujący świat cywilizacjonizmu – różnorodnych cywilizacji i kultur. Tajemnic zwią
zanych z ich powstawaniem, rozwojem i zanikaniem. Temat ten studiuję (amatorsko) już od ponad 15 lat i cały czas odkrywam coś nowego i zaskakującego. Swoimi odkryciami i przemyśleniami wielokrotnie dzieliłem się podczas wystąpień (ostatnio w 2023, na Gotlandii). I czułem coraz większą potrzebę, aby podzielić się tą fascynującą wiedzą także w formie książki. Nie chciałem jednak pisać kolejnej naukowej rozprawy w tym temacie. Coraz bardziej dojrzewał we mnie pomysł napisania powieści fantasy, w której doszłoby właśnie do starcia różnorodnych cywilizacji w całkowicie niecodziennym otoczeniu. Pomysł ten musiał jednak dojrzeć.
Już wtedy zacząłem robić obszerne notatki do późniejszego wykorzystania. Stały się one podwaliną Legendarium do powieści „Ostatni Cień”, które obecnie liczy sobie ponad 300 stron.
W międzyczasie stworzyłem kilka gier przygodowych (tabletop). Pierwszą z nich był „Gościniec poprzez czas i przestrzeń”, gra, która miała urozmaicić wspólne obchodzenie Świąt Bożego Narodzenia. Najlepiej z dala od komórek, komputerów i telewizorów. Bo taki był zamysł – połączyć całą rodzinę we wspólnej, wciągającej przygodzie. Gra zrobiła parę lat temu całkiem duże fale i choć była to pozycja niszowa i raczej droga, to w Polsce sprzedały się jej pełne dwie edycje – łącznie 3000 egzemplarzy. A to, jak na produkt specyficzny i wydawany całkowicie samodzielnie, całkiem duży sukces.
Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że gra zainteresowała również ludzi za Wielką Wodą. W konsekwencji pojawiła się anglojęzyczna wersja „Gościńca” – „Road to Bethlehem”, która była sprzedawana w USA i w Kanadzie. A mnie zaproszono dwukrotnie do wystąpienie w amerykańskiej telewizji EWTN. W ciągu trzech lat odwiedziłem łącznie 17 stanów – od Alabamy, przez Virginię, DC i New York aż do New Hampshire (Central Park w NY to jednak nasze, z żoną, ulubione miejsce). Poznałem wielu ciekawych ludzi. To była naprawdę fascynująca przygoda. Pełna sukcesów i radości, ale również i rozczarowań. Okazało się bowiem, że rynek gier jest tak specyficzny, że najlepsze nawet pozycje są na nim obecne przez 2-3 lata, a później, nieuchronnie, zastępowane są nowymi. Do dziś jednak przychodzą do mnie maile – często od zupełnie nieznanych mi ludzi – opisujące emocje ze wspólnych rozgrywek. I, tak jak kiedyś, rozognione twarze graczy z rozgrywek RPG – tak i te maile dają mi prawdziwą satysfakcję i radość.
Trzy lata temu postanowiłem zacząć realizować moje dawne marzenie – napisanie obszernej powieści fantasy. Byłem gotowy – miałem już wiedzę, umiejętności i doświadczenie. Rok zajęło mi uzupełnienie Legendarium i utworzenie całego łańcucha zdarzeń – od samego początku, aż do ostatniej księgi. Dwa lata temu zacząłem pisać pierwszą księgę powieści „Ostatni Cień”. Miesiąc temu (styczeń 2025) skończyłem pisać księgę trzecią. Za chwilę zabieram się za pisanie tomu czwartego. Kolejne księgi piszę z wyprzedzeniem, aby czytelnicy nie musieli czekać zbyt długo na dalszy ciąg. Bo niezależnie od wyników sprzedaży – powieść napiszę do końca. To w końcu moje marzenie, i moja pasja.
I choć ta przygoda dopiero się dla mnie (i, mam nadzieję, dla Ciebie) zaczęła, to nie mogę pozbyć się myśli, że tak naprawdę jej początku trzeba szukać dużo, dużo wcześniej. W czasach, gdy jako 11-latek po raz pierwszy wziąłem do ręki książkę, która tak bardzo mnie zafascynowała. Wręcz pochłonęła. I która w końcu, po tych wszystkich latach, zainspirowała mnie do spełnienia swojego marzenia. Ciekawi Cię może co to była za książka? Jej pierwsze zdanie brzmiało:
In a hole in the ground there lived a hobbit. […]
„W pewnej norze ziemnej mieszkał sobie pewien Hobbit.”
Jacek Małkowski