„Dolina Spokoju”, pierwszy tom sagi Ostatni Cień autorstwa Jacka Małkowskiego, to jeden z najciekawszych debiutów w polskiej fantastyce ostatnich lat. Piszę to z pełnym przekonaniem, mając świadomość, jak silna jest konkurencja na naszym rynku i jak wysoko została zawieszona poprzeczka.
Wielu autorów fantastyki podejmowało próby łączenia elementów fantasy i science fiction — z różnym skutkiem. Jacek Małkowski również podąża tym tropem, jednak „Dolina Spokoju” w żadnym wypadku nie sprawia wrażenia dzieła wtórnego. To ciekawa i niesztampowa wariacja w obrębie konwencji postapokaliptycznej, a precyzyjniej — fantasy postapo. Autor zabiera nas w podróż po świecie, który trzysta lat wcześniej uległ tajemniczej Zagładzie. Wysoko rozwinięta cywilizacja technologiczna legła w gruzach, większość populacji cofnęła się do poziomu prymitywnych ludożerców, a nieliczni ocaleni żyją dziś w ufortyfikowanych enklawach — pielęgnując pamięć o przodkach i, gdzieniegdzie, podtrzymując szczątkową wiedzę o tym, jak korzystać z ocalałych artefaktów z przeszłości. Tych jednak jest coraz mniej, nowoczesna technologia zanika, a w pustkę po niej zaczyna sączyć się magia. Jednocześnie z długiego letargu budzi się pradawne Zło.
Saga zapoczątkowana „Doliną Spokoju” stanowi także subtelny, lecz wyraźny hołd złożony mistrzowi Tolkienowi — to swoisty epilog opowieści ze Śródziemia. Na szczęście Małkowski nie jest epigonem. To twórca oryginalny, obdarzony wyobraźnią najwyższej próby, który do klasyki odnosi się z wyczuciem i szacunkiem. A gdy dodamy do tego pełnokrwistych, niebanalnych bohaterów, świetnie napisane dialogi i barwny, dopracowany świat — otrzymujemy przepis na literacki sukces.
Podsumowując: kupujcie, czytajcie, delektujcie się — choć lojalnie ostrzegam: historia jest na tyle wciągająca, że warto wcześniej uwzględnić w planie dnia zarwane noce.
Krzysztof
Podziel się ze znajomymi